Pamiętacie, jak zacząłem tekst o hrabim Monte Christo, o tym, że oglądałem go na kasecie i myślałem, że znam fabułę, więc długo nie sięgałem po książkę? Z Białym Kłem miałem dokładnie tak samo. Co ciekawe z „W 80 dni dookoła świata” też, jak ja żałowałem kończąc powieść, że znam jej zakończenie. Jako dzieciak w ogóle jej nie doceniłem, a teraz nie miałem już jak się zachwycić. No wróćmy jednak do Białego Kła.

Tło powieści jest chyba znany większości z was – Ameryka Północna XIX wieku, tzw. dziki zachód. Młody wilk wychowywany jest przez Indianina, dzięki któremu poznaje ludzi, niestety jednak później zostaje sprzedany innemu mężczyźnie, który zajmuje się organizowaniem walk psów, a Białego Kła szkoli na maszynę do zabijania. Nasz bohater znajduje się u różnych właścicieli, nie zawsze będąc pełni zaakceptowany przez ludzi czy psy. Cały czas wilk poszukuje swojego miejsca i roli na ziemi.
Biały Kieł jest powieścią przygodową – wiecie, Indianie, rewolwery, dziki zachód i faktycznie przygód jest tam bez liku. Ale jednocześnie jest to również powieść o budowaniu własnego ja, o tym, jak inni wpływają na nas i o tym, że nie zawsze warto spisać się na straty, gdy jesteśmy na dnie. Nigdy nie wiemy, jaki los gotuje nam przyszłość. I jaka jest siła prawdziwej miłości i troski.
Bardzo charakterystyczne w twórczości Londona, nie tylko w tej, ale i innych powieściach, jest bardzo wciągający opis dzikiej przyrody Ameryki Północnej. Gdy chłonąłem słowo po słowie obraz prawdziwej puszczy, żałowałem, że nie mogę cofnąć czasu i spotkać się twarzą w twarz z taką naturą. Na szczęście mogę jeszcze kiedyś wyjechać na Syberię, nie wszystko stracone. Ale London miał ogromny talent do malowania dzikiego zachodu swoim słowem, budując piękne tło do pasjonujących powieści.

hm. Stanisław Matysiak
komendant hufca
Zdjęcie nagłówkowe – kadr z filmu Biały Kieł (1991) reż. Randal Kleiser