31.07
Na stołówkę przyszliśmy pół godziny przed rozpoczęciem śniadania, było kimchi, ryż z kurczakiem i ciastka oreo. Dość nietypowo, ale kto by odmówił takiego połączenia. Wychodząc ze stołówki widzieliśmy kolejkę na ponad 200 osób. Uznaliśmy z Pawłem (Patrolowym 16tki z Czyżowic), że warto było wstać o 6.30. To nasze dumne miny:

Pojechaliśmy do JeonDong, gdzie zaczęliśmy od zwiedzania ulicy pełnej sklepików i małych restauracji. Było prawie 40 stopni, ciało i umysł odmawiały mi posłuszeństwa.
Nigdy nie cieszyłem się tak na widok kościoła katolickiego jak tego dnia. Mogliśmy wejść do środka, gdzie była boska temperatura. Zaśpiewaliśmy modlitwę harcerską i udaliśmy się dalej w trasę.
Obiad zjedliśmy w ogromnej restauracji. Wybrałem kimbab, czyli coś, co wyglądało jak sushi, ale w środku miało mięso wołowe, ryż, ser i jakieś warzywne bajery. Obok nas siedział patrol ZHR, ale nie pytajcie mnie, skąd oni się tam wzięli.
Kolejnym punktem wycieczki były góry z rzekami i wodospadami. Znaleźliśmy miejsce dla całej drużyny i rozbiliśmy się, aby odpocząć. Usiadłem pod wodospadem i siedziałem tak całą godzinę. Rozpocząłem medytację w pozycji kwiatu lotosu. Czułem się jak uczeń samego Buddy, towarzyszyły mi pozytywne myśli i zimna woda. Wielu turystów robiło mi zdjęcia, mam nadzieję, że trafię na pierwszą stronę jakiejś koreańskiej gazety. Wysuszyłem się w kilka minut, bo na dworze było grubo ponad 30°C.
Wróciliśmy autokarem do akademika. Byłem przeszczęśliwy, bo na kolację dostaliśmy kurczaka w sosie teriyaki. Janek z mojego patrolu jadł arbuza z ryżem, nie wiem, co te upały robią z ludźmi.
O 19.30 rozpoczęło się kolejne Scout Night. Była orkiestra koreańska, K-Popowcy, pląsy i pokazy taneczne do muzyki współczesnej. Na koniec tańczyliśmy razem masowy Gangnam Syle, który przerodził się w pogo pod sceną.
Po powrocie z teatru zagraliśmy w Munchkin, karciankę, w której buduje się postać dodając jej przedmioty o śmiesznych nazwach. Nawet raz udało mi się wygrać. Tomek powiedział, że zrobi kiedyś harcwersję tej gry, czekam.
I oto minął czwarty i ostatni dzień pre-Jamboree, jutro ruszamy do SaeManGeum.
01.08
Zeszliśmy na śniadanie z plecakami. Podczas posiłku wymyślaliśmy nazwę dla naszej drużyny, która składała się z: 16 Drużyny Harcerskiej im. Żwirki i Wigury w Czyżowicach, Szczepu 424 Kampinos i patrolu Axis Mundi. Moją propozycją nazwy była “Sara” na cześć naszej Pani przewodnik z programu pre-Jamboree, która była super.
Załadowaliśmy się do autokaru i ruszyliśmy zwiedzić ostatnią już świątynię przed przyjazdem na camp. Było tak gorąco, że porobiłem tylko zdjęcia i poszedłem moczyć stopy do rzeki. Byliśmy tam krótko, bo spieszyliśmy się na obiad. Najbardziej koreański obiad, jaki mógłbym sobie wyobrazić. Przed wejściem musieliśmy zdjąć buty, posadzili nas przy długich stołach wypełnionych małymi talerzami z jedzeniem. Największe wrażenie zrobiły na mnie kraby i ryby. Spróbowałem wielu rzeczy i chyba najlepiej oceniam ostrą zupę z krewetkami, totalny sztos.
Przed nami była ostatnia prosta w klimatyzowanym autokarze. Podekscytowanie przeplatało się z obawami przed warunkami, które na nas czekają na terenie zlotu.
Wysiedliśmy. Dookoła na horyzoncie widać było tylko czubki namiotów i kontenery. Poszliśmy szukać naszego miejsca. Subcamp nazywał się Sydney, było tam wiele różnych krajów. Staś odszyfrował wszystkie flagi, co mi mega zaimponowało. Po znalezieniu terenu “43” zastaliśmy jedno wielkie pole trzciny, momentami wyższej niż harcerze. Poza błotem i trawą były rozstawione dwa duże namioty z wyposażeniem. W skład wyprawki wchodziły palety, namioty, karimaty, kuchenki gazowe, sprzęt kuchenny, pojemniki termiczne i 6 długaśnych bambusów.
W miarę sprawnie ułożyliśmy kształt naszego obozu, 23 namioty. Patrol z Kampinosu zabrał się za robienie spaghetti, ja robiłem bramę. Nawet nie wiecie, ile przyjemności sprawiła mi pionierka z bambusa. Mam nadzieje, że to kiedyś powtórzę. Na bramie Marysia umieściła napis “Team Sara”, który wzbudzał zainteresowanie u każdego gościa.

Około 22.00 zebraliśmy się wokół bambusowego masztu z flagą Polski. Drużynowy Bartek opowiadał gawędę o Powstaniu Warszawskim, odśpiewaliśmy hymn i oddaliśmy hołd poległym minutą ciszy.
Zmęczony całym dniem postanowiłem iść się umyć. W namiocie sanitarnym natrafiłem na spotkania towarzyskie między robakami i pająkami nietypowych rozmiarów. Udawałem, że ich nie widzę. W sanitarkach była tylko zimna woda, co po całym dniu prawie 40° było niezłym szokiem termicznym, ale po wyjściu czułem się jak nowonarodzony.
Tak minął mi piąty dzień wyjazdu, pierwszy w SaeManGeum, uroczym trzcinowisku stworzonym specjalnie na ten zlot. Zdałem sobie sprawę, że to tu spędzę te kolejne 12 emocjonujących dni.

pwd. Adam Skorupski
Drużynowy 32 WDH „Wanta”